42 kilometry 195 metrów – pokonałem maraton!

     18 maja 2014 roku jest dniem, który przejdzie do historii! Ten dzień to symbol pokonania lenistwa i swoich własnych ograniczeń! Dzień, w którym sięgnąłem po jedno z marzeń ze swojej listy! Dzień, w którym w gronie czterdziestu dwóch bohaterów, dokonaliśmy czegoś niezwykłego! Dzień bólu i cierpienia, ale takiego, które przynosi wyłącznie radość i satysfakcję! Dzień, w którym kolejne „nie dam rady” przestało istnieć! 18 maja to dzień, w którym przebiegłem maraton!
 

     Ale tak szczerze mówiąc – według mnie, pokonanie maratonu nie jest specjalnym wyczynem. Myślę, że każdy zdrowy człowiek jest w stanie to zrobić. Moje treningi nie były ani częste, ani długie, ani regularne. Z tego powodu, na 25 kilometrze zaczęły boleć mnie nogi, a skończyły boleć dopiero w następny czwartek. Nie były przyzwyczajone do takich dystansów, ale te 42 kilometry przebiegły. I wiesz co? Ty też możesz to zrobić! A uwierz mi, że naprawdę warto!
 
IMG_1864  
3, 2, 1, START!

     Początkowo biegło się całkiem przyjemnie. Chłodne powietrze dawało ukojenie coraz bardziej rozgrzanym mięśniom. Stopniowo wyprzedzałem kolejnych biegaczy myśląc sobie – „szybki jestem!”. Trwało to do 25 kilometra, kiedy moje zaskoczone tak długim dystansem nogi, zaczęły boleć, jakby chciały powiedzieć „Kuba, co Ty robisz?”. Początkowo cicho szeptały, a ja starałem się ich nie słyszeć. Po kilku kolejnych kilometrach, krzyczały coraz głośniej i głośniej – „Kuba! Zatrzymaj się! Co wy wyprawiasz, idioto!”.
  
     Powoli zwalniałem, a zostawieni w tyle biegacze zaczęli mnie wyprzedzać. W końcu przeszedłem do marszu. Wreszcie usiadłem, zaskoczony nagłym spadkiem sił. Przebiegający obok maratończycy zaczęli mnie dopingować – „wstawaj! dasz radę!”, przekrzykując wewnętrzny krzyk, który mówił coś zupełnie przeciwnego. No i pobiegłem dalej.
  
     Od tej pory kilometry dłużyły się coraz bardziej, a mój bieg przerywałem odcinkami marszu. Do 35 kilometra marzyłem, żeby to piekło już się skończyło, a w myślach powtarzałem – „nigdy więcej maratonu!”.
 
IMG_1875  

P5183161  
10339701_552775638168628_2632516849625195422_n 
     Wtedy też uświadomiłem sobie, jak dużo daje doping. Myślałem, że to tylko takie gadanie skromnych sportowców, że to kibice pomogli im wygrać. Ale wiecie co? To naprawdę działa! Te proste słowa wsparcia typu „Jesteście wspaniali!”, „Kuba! Dasz radę!” – działają jak zastrzyk potężnej dawki energii. Te uśmiechy dziewczyn, podających wodę i piątki przybijane przypadkowym obserwatorom – są niczym środek przeciwbólowy dla zmęczonych mięśni. Tutaj chcę podziękować wszystkim kibicom, którzy dopingowali mnie na trasie. Byliście fantastyczni!
  
     W miarę zbliżania się do mety, odzyskiwałem siły. Finisz przestał być już odległym celem, do którego może dobiegnę za kilka godzin, a może w ogóle. Meta stała się rzeczywistością, która czekała mnie za kilkadziesiąt minut.
  
     Kiedy zobaczyłem tabliczkę z napisem „40 km”, miałem ochotę ją ucałować. Już tylko dwa kilometry. Czyżbym naprawdę był tak blisko sukcesu? Wbiegam w ulicę Grodzką na starym mieście. Bólu nóg już w ogóle nie czuję. Nawet trochę przyspieszyłem, niczym sportowiec sprintujący na finiszu. Ale nie za bardzo, żeby dłużej napawać się tą chwilą. Już widać bramkę mety. Sto metrów, pięćdziesiąt metrów… mnóstwo ludzi, biją brawo, robią zdjęcia. Dwadzieścia metrów, dziesięć, pięć… meta! Dobiegłem! Z czasem 4 godziny i 24 minuty.
  
     Uczucia towarzyszącego biegowi na ostatniej prostej, nie jest w stanie zrozumieć nikt, kto tego nie doświadczył. Ten ostatni odcinek jest ukoronowaniem wysiłku przygotowań. Treningów, na które wychodziłem mimo zmęczenia i brzydkiej pogody. Godzin samotnych biegów, podczas których nikt mnie nie dopingował i nie przybijał piątek.
  
     Po przekroczeniu linii mety, podbiega do mnie uśmiechnięta dziewczyna i zawija mnie w folię NRC. Kolejna, z uśmiechem na twarzy gratuluje, zawieszając na szyi medal. Wiem, że jestem tylko jedną z sześciu tysięcy osób, która tu dziś dobiegła, ale czuję się tak, jakby to wszystko było na moją cześć. Siadam w strefie odpoczynku, wśród innych zwycięzców, a z twarzy nie schodzi mi uśmiech. I nie dlatego, że ponad czterogodzinny wysiłek właśnie dobiegł końca, ale dlatego, że zrealizowałem cel. Cel, który wyznaczyłem sobie wiele miesięcy temu i do którego małymi krokami dążyłem.
 
     „Kiedy biegasz jest taki mały człowieczek, który do Ciebie mówi: jestem zmęczony, zaraz wypluję swoje wnętrzności, jestem tak bardzo zmęczony, nie dam rady biec dalej. I masz ochotę się poddać. Kiedy nauczysz się pokonywać tego małego człowieczka, gdy biegasz, nauczysz się, jak się nie poddawać, gdy rzeczy w Twoim życiu staną się naprawdę trudne. Bieganie to pierwszy klucz do życia. (…)” Will Smith
  

IMG_1894  

IMG_2246  
     Patrząc racjonalnie, maraton jest bez sensu. Godziny przygotowań, marnowanie czasu i sił na treningach, drogi pakiet startowy. To wszystko bez żadnej wymiernej korzyści. Dla mnie maraton to symbol bezinteresownego wkładania wysiłku w coś, co nie daje nam nic materialnego. Jedynie satysfakcję i wiarę we własne siły. Ale jestem pewien, że ludzie, którzy potrafią podjąć taki bezinteresowny wysiłek, są dużo szczęśliwsi od reszty społeczeństwa. A jeżeli człowiek sam jest szczęśliwy, to potrafi się szczęściem dzielić z innymi. Tak jak ludzie, z którymi biegłem…
 
     Miałem bowiem zaszczyt uczestniczyć w projekcie „42 do szczęścia”. Wraz z grupą czterdziestu dwóch bohaterów, biegliśmy ten maraton dla Mariusza, który w wyniku wypadku stracił nogę. Ci ludzie włożyli mnóstwo czasu i energii nie tylko w przygotowanie się do maratonu, ale głównie w zorganizowanie i promowanie akcji charytatywnej. I wszystko to całkowicie bezinteresownie! Wszystko tylko po to, aby komuś żyło się lepiej.
  
     Warto hartować się w takiej postawie. Warto robić coś ponad to, co daje nam materialne korzyści. Warto ćwiczyć podejmowanie wyzwań, nie dających materialnych profitów. Takim ćwiczeniem jest właśnie udział w maratonie. Poświęcisz mnóstwo czasu, sił i wysiłku, jedynie po to, aby osiągnąć wyznaczony cel. Po to, aby udowodnić samemu sobie, że jak się uprzesz, to dasz radę. Aby pokazać, że jesteś w stanie zdyscyplinować się, zacisnąć zęby i chwilę pocierpieć, dla realizacji marzenia. Maraton sprawi, że uwierzysz w siebie. Przebiegnij go, a uwierzysz, że nie ma rzeczy niemożliwych!
  
  
10308350_552777938168398_620151698297501023_n
  
10329289_552777984835060_8093042603408758737_n  
  

12 komentarzy do “42 kilometry 195 metrów – pokonałem maraton!”

  1. Zgadzam się, że jeśli człowiek jest w stanie pokonać swoje słabości i sygnały z mózgu: „już nie dam rady” i przebiec te magiczne 42 km, to w życiu ma siłę by przezwyciężyć poważne życiowe problemy. To jest właśnie ta korzyść z podejmowania wyzwania, które pozornie korzyści żadnych nie daje! 🙂
    Jeszcze raz Ci gratuluję :))

    Odpowiedz
  2. Gratuluję Kuba!
    Gratuluję nie tylko dobiegnięcia do mety, nie tylko pokonania swoich słabości, ale też pięknego, emocjonalnego opisu swoich przeżyć i przemyśleń!

    Odpowiedz
  3. Kuba – gratuluję. Podziwiam i pełen szacun.
    Zazdroszczę wypadów.
    Cieszę się że Cię poznałem.
    Pozdrawiam
    Krzysztof Ch. Stalowa Wola

    Odpowiedz
  4. temat na czasie dla mnie, ponieważ w niedzielę pobiegłem swój pierwszy maraton 🙂 W Tychach, na dość specyficznej imprezie, która polega na przebiegnięciu dowolnej ilości kółek wokół jeziora. Kółka mają nieco ponad 7 km, więc 6 z nich jest maratonem 🙂

    Wiosną zaliczyłem tam 28 km, teraz postanowiłem przebiec jak najwięcej się da i dało się 🙂 Choć ostatnie 7 km to było umieranie 😉 Starałem się jednak nie stawać, bo jak wiadomo – każdy postój to natychmiastowe wychładzanie mięśni i jeszcze gorzej ruszyć potem dalej… Ostateczny czas – niecałe 4:11 🙂

    Coś w tym jest, że napisałeś iż każdy zdrowy człowiek jest w stanie to zrobić… No dobra, może nie każdy, gdyż jednak to spory dystans, ale na pewno większość. Sam też nie mogę powiedzieć, że dużo się przygotowywałem – właściwie wcale! Co prawda biegam regularnie od kilku lat, ale głównie 5-10-15 km, jedynie ze dwa razy w roku półmaratony, a moim dotychczasowym rekordem było wspomniane 28 km wiosną… Tutaj raczej wszystko tkwi w psychice – biec ze świadomością że jeszcze tak daleko i tak długo jest naprawdę ciężko.

    Pozdrowienia od maratończyka – jak to pięknie brzmi 🙂

    Odpowiedz

Leave a Reply

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.